— Bądźcie pozdrowieni, mumeni, w imię Allaha Miłościwego! — rozległ się nagle głos Soffa, i zaklinacz wjechał na swej szkapie w krąg widzów, robiąc wspaniały, majestatyczny ruch ręką na znak powitania wzburzonego i podnieconego przez Rasa tłumu.
Góral w imieniu widzów pozdrowił zaklinacza, ucałował połę jego burnusa i zaniósł prośbę ludu, aby wspaniałomyślny sidi Soff raczył wyjawić swoją siłę nad wężami, w których kryją się straszliwe dżinny śmierci.
Soff uśmiechnął się łaskawie i jeszcze bardziej majestatycznie skinął ręką na niewolnika, aby dopomógł mu przy zsiadaniu z konia.
Zaklinacz natychmiast rozpoczął długą tyradę o niebezpieczeństwie, grożącem od kłów wężów, o dziesiątkach wypadków śmierci od ich jadu, przytaczając imiona ugryzionych i zmarłych, którzy istnieli i których nigdy na świecie nie było, i dopiero, gdy zakończył, rozpoczął przedstawienie.
Igrał z obojętnemi wiperami, kładł je sobie na ramiona i kolana, zaglądał im w oczy, dmuchał w nozdrza i gadał bez przerwy, szybko i zapalając się coraz bardziej, odegrał scenę zadraśnięcia i po mistrzowsku „cudownie uleczył się“ i ze słowami modlitwy na ustach zaczął rozdawać kawałki papieru z pieczątką, mającą zastąpić amulet od jadowitych gadów. Ras tymczasem chodził z tamburynem śród widzów i zbierał datki. Sypano monetę chętnie i obficie, bo Soff był istotnie wprawnym zaklinaczem i doskonałym artystą, działającym na wyobraźnię i zmysły tłumu. O tem się przekonał sam Ras w chwili, gdy Soff udawał cierpienia od zatrucia jadem wipery. Stary wyga tak prawdziwie wił się w boleściach, dostał takich drgawek i wymiotów, że góral nawet trochę się przeląkł, myśląc,
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.