Twe piersi, jak sarny bliźnięta,
Za jednym porodem wydane;
Twa szyja jest wieżą słoniową,
A oczy stawem Hesbonu.
A nos twój, jak zamek Libanu,
Ku stronie Damaszku patrzący;
Twa głowa — jak Karmel nad tobą,
A splot twych włosów jak szkarłat
Fałdzistej szaty królewskiej: —
O, jakżeś piękna,
O, jakżeś wabna!
Twa kibić sarnie podobna,
Twe piersi gromu winnemu.
Ja rzekłem: wejdę na palmę,
Za jej gałązki pochwycę;
Twe piersi będą gronami,
A woń twego oddechu —
Wonnością będzie jabłoni;
Z ust twoich słodycz pić będę —
Jak wino!
Ach, słodkie wino! kochanka mego
Zwolna zmogło,
Słodyczy pełne usta jego
Marzą we śnie. —
Cóż to za jedna od puszczy idąca —
Słodko na ręku kochanka oparta?
Tam pod jabłonią jam cię obudził,
Tam urodziła cię matka —
Tam się rodziła twa matka.
Jak pieczęć w twoje wciskam się piersi —
Jak pieczęć w twoje ramiona,
Bo miłość jak śmierć jest silna!
Jak piekło jej żar nie zgasa,