Strona:Antoni Lange - Dywan wschodni.djvu/138

Ta strona została skorygowana.

Żeś noc przebyła przy mnie, nie widziano. —
A na odchodnem: — Twego płaszcza zwoje
Rozciągnij proszę, i weź w rąk twych dwoje.
A gdy zdziałała jak jej zalecono,
On jęczmiennego ziarna w szatę oną
Wsypał sześć korcy średniej miary kmiecej,
I pomógł, iżby wzięła to na plecy.
A gdy, w przedświtu cieniach z tem ukryta,
Do domu przyszła, świekra jej się pyta:
— Cóż córko? Czyś mu nie dość była miłą? —
A ta jej rzekła wszystko tak, jak było.
— I patrz — powiada — jak wybrane zboże
Dał mi tu przynieść, mówiąc: — Być nie może,
Abyś musiała wracać w dom z próżnemi
Rękoma! — Tedy rzekła jej Noemi:
— Więcże, czekajmy. Bowiem najzupełniej
Wierzę: — iż człek ten to, co przyrzekł, spełni.

ROZDZIAŁ IV.

A tedy Booz siadł u miejskiej bramy.
W tem, napatrzywszy, iż tam szedł ten samy
Powinowaty, co go wprzód nazowie
Bliższym od siebie Moabitskiej wdowie:
— Zajdź, proszę — mówi, głosząc jego imię —
Bo mamy z sobą sprawy pobratymie.
A ten, gdy usiadł, Booz wybrał z ciżby
Dziesięciu mężów starszych w mieście, iżby
Świadkami byli. Poczem rzekł w te słowa:
— Oto cześć ziemi Elimelechowa
Naszego brata, w rękach jest Noemi,
Przybyłej w powrót z Moabitskiej ziemi.
Tom ci powiedzieć chciał — nie potajemnie,
Lecz wobec wszystkich — boś ty jest odemnie
Bliższy, choć krewni jej jesteśmy oba.
Więc ów szmat ziemi, gdy ci się podoba
Kup, i miej sobie zdrowy; lecz jeżeli
Nie zechcesz — niechby wszyscy to słyszeli. —
Rzekł tamten: — Kupię. — Zaś mu Booz na to: