Na cień swój spojrzał — i pragnąc wydostać
Zjawę — zamierzył dać mu własną postać.
Więc na zasłonie, którą moc swej chwały
Okrył, odcisnął obraz doskonały, —
I obraz ten się uśmiechnął mu w jasność,
I Bóg zapragnął już go mieć na własność,
A iżby stworzyć człowieka odrazu
Na podobieństwo onego obrazu.
Sam już niejako doświadczył więzienia,
W które miał zamknąć duchowe stworzenia.
Spojrzał na postać, która miała oto
Stać się człowiekiem, i serce pieszczotą
Czułą mu drgnęło, bo zda się z przestworu
Słyszał już pierwsze żale swego tworu:
„Ty, który chcesz mnie poddać zakonowi
(Mówiła postać), stwierdź to najgotowiej,
Że prawo twoje jest sprawiedliwością,
Sam się poddając mu ulegliwością.
I Bóg utworzył człowieka, a iżby
Kochał i znał go człowiek ze swej ciżby.
Z tego więc, co tam wiekuiście wionie,
Znamy jedynie obraz na zasłonie.
Na tej zasłonie, która Jego blaski
Okrywa cieniem Miłości i Łaski.
Obraz ten naszym jest, ale zarazem
Bóg chce, by dla nas był Jego obrazem.
Znamy Go przeto i razem nie znamy,—
Który bez formy — znamy z formy samej, —
Myśl Go maluje, jako Starca w chwale,
Kiedy On wieku i lat nie ma wcale.
Na tronie siedzi, skąd iskier miliony
Strona:Antoni Lange - Dywan wschodni.djvu/148
Ta strona została skorygowana.