Pókiż przez głuche piaski i przez dzikie lądy
Mam lecieć, za gwiazdami wypuściwszy wodze?
Gwiazdy, nóg nie mające, nie ustaną w drodze,
Jak ustają znużeni ludzie i wielbłądy.
Gwiazdy patrzą się wiecznie, bo nie mają powiek.
Znużonych bezsennością, jak podróżny człowiek.
Słońce nam poczerniło oblicza i czoła:
Siwym włosom czarności przywrócić nie zdoła.
Czyliż sędzia niebieski szroższym dla nas będzie,
Niżli ziemscy, litości nie mający sędzie?
Wody mam dość na drogę; kiedy z deszczem płynie,
Zbieram ją i w skórzane zamykam naczynie.
Pędzę z gniewem wielbłądy: nie gniewam się na nie,
Lecz niech czują, że z panem idą na wygnanie,
Wyjeżdżając z Egiptu, do wielbłądów rzekłem:
„Bieżcie i przednie nogi popędźcie tylniemi“
I opuściwszy Egipt, jak strzała uciekłem,
Przez sąsiedzkie krainy Dżars i Alelemi.
Darmo rumak arabski wyprzedzić mię żąda,
Kark jego leci w poręcz z garbami wielbłąda.
Młody mój orszak zna się dobrze ze strzałami,
Jak guślarz, co je miesza, gdy lud wróżbą mami.
Ilekroć turban zdejmą, głos czarny i długi
Wije się na ich głowach, jakby turban drugi.