Wielki asceta, Manu, ów syn Wiwaswata,
Świetlany mąż, praojciec człowieczego świata —
Siłą, blaskiem, umartwień żarem doskonały
Dosięgał wyżyn ojca oraz dziada chwały.
Podniósłszy wzwyż ramiona, pogrążony srodze
W ćwiczeniach, długie lata stał na jednej nodze. —
I głowę pochyliwszy — rozwartą źrenicą
W słońce patrzał, co żarło go swą błyskawicą.
Tak odprawiał pokutę ów riszi samotny.
Raz do strojnego w warkocz — z głębiny wilgotnej
Na brzeg Czirini ryba nadpływa maleńka.
— Święty, jam mała rybka — i duch mój się lęka[1]
Wielkich ryb. Więc mię ratuj. Zginę bez pochyby,
Panie! Mocniejsza ryba słabsze zjada ryby.
Toż ze strachu drżę cała, gdy się w toń pogrążę.
Ochrona twa mię, riszi, wielce zobowiąże.
Usłyszawszy głos ryby nad Cririni tonią —
Manu, wzruszony, ujął biedactwo swą dłonią
I na brzeg ją wyciągnie nad tą falą czystą —
I do garnka ją włożył, jak księżyc srebrzystą.
Tam bezpiecznie ta rybka rosła, hodowana,
Niby w synowskim ręku — pod opiekę Mana.
A gdy po dłuższym czasie urosło jej ciało,
W garnku dla niej przestworu było nazbyt mało.
Wówczas, risziego widząc, ryba tak doń gada:
— Bhagawat! inne miejsce dać mi już wypada.
Więc wyjął Manu rybę z ciasnego przestworu —
I teraz ku wielkiemu ją poniósł jezioru.
Tam złożył ją praojciec ludzi, ów syn Słońca —
I ryba rosła nowy szereg lat tysiąca.
Na dwie mile rozciągła, na milę szeroka,
Znów się rozrosła ryba lotosowooka.
- ↑ Od tego momentu przez kolejne 22 wersy redaktor zastosował odwrotnie wcięcia wersów. Zostało to skorygowane w naszej redakcji.