Od żarzy słońca oniemiała, słaba —
Staw rzuca mętny zatrwożona żaba —
I pod wężowym kryje się grzebieniem
By tam się chłodnym rozkoszować cieniem.
Lecz się rozpadła wężowa korona —
Ogień już przeżarł mu na wskroś rdzeń łona —
Skóra aż na nim pęka, gdy się żarzy:
I wąż tak blizkie jadło lekceważy.
Z spienioną mordą naraz ci wypada —
Z jaskini górskiej bawołów gromada:
Każdy zeschłego wywiesi ozora —
A wzrokiem szuka chłodnego jeziora.
Ogień spalił na popiół zieleń leśnych traw —
A wicher goni szybko suche liście w świat:
Od żaru ognia wysechł każdy wokół staw —
Zgrozą tchnie gaj niedawno tak obfity w kwiat.
Na zwęglonych gałęziach zamarł ptaków śpiew
Muły w dalekie góry dziki pędzi strach —
Bawoły gdzieś ucieczki szukają śród drzew —
Kopytem biją ziemię, co błyska im w skrach.
Pędzona wichrem łuna z ziemi rwie się wzwyż.
Od wściekłych jej płomieni padł niejeden dąb.
Czerwonemi iskrami gęsto bucha ryż:
Cynobru rzekłbyś sypie się dokoła kłąb.
Teraz wali ryk ognia ku szczelinom gór —
I huczy śród bananu wysuszonych trzcin:
Aż znów spada w parowy pęk ogniowych chmur,
1 uchodzi w przestrachu leśnych zwierząt gmin.
A gdy mocniejszym ogniem krzak bawełny skrzy —
Złoty płomień wyleci z szczelin jego kor —