Zawiódł mię w pasze niepospolite
Nad zdroje żywej wody obfite.
Wrócił mię z dziwnych obłędliwości
Na ścieżkę jawnej sprawiedliwości,
Postanowił mię na drodze prawej
Z chęci ku słudze swemu łaskawej.
By dobrze stała śmierć tuż przede mną
Bać się nie będę, bo Pan mój ze mną;
Twój pręt, o Panie! i łaska Twoja
W niebezpieczeństwie obrona moja.
Postawiłeś mię za stół kosztowny.
Skąd nieprzyjaciel boleje główny,
Włos mi mój wszystek balsamem płynie,
Czasza opływa w roskosznym winie.
Ufam Twej łasce, że mię na wieki
Nie spuścisz, Panie! z swojej opieki,
I będę mieszkał w Twym świętym domu,
Nie ustępując laty nikomu.
Jako na puszczy prędkiemi psy szczwana
Strumienia szuka łani zmordowana,
Tak, mocny Boże! moja dusza licha
Do Ciebie wzdycha.
Ciebie żywego, wieczny Boże! zdroja
Upracowana pragnie dusza moja;
Przydzie wżdy ten czas, że ja swą osobą
Stanę przed Tobą?
Łzy moja karmia, potrawy płacz wieczny,
Kiedy mię coraz pyta lud wszeteczny:
Gdzie teraz on twój, nędzniku wygnany,
Bóg zawołany?
To człowiek słysząc umiera na poły,
Pomniąc na on krzyk ludzi swych wesoły,
Które prowadzić zwykł był aż do proga
Żywego Boga!
Czemu się smęcisz, duszo moja! czemu
Omdlewasz? — Panu ty ufaj, któremu
Jeszcze ja będę z radością dziękował,