Więc żal uczułem, wstręt i trwogę,
I przeklinałem mą bezsilność,
Że torów świata widząc mylność,
Sprostować jego dróg nie mogę.
I rzekłem sercu memu: Wiera!
Skoro tak wstrętną świata chromość,
I marność życia a znikomość,
Czyż nie szczęśliwszym, kto umiera?
Ach, bo nie znają w snach mogilnych
Drzemiący ciężkich trosk żywota
I duch się już ich nie szamota
W pragnieniach tęsknych a bezsilnych.
Śmierć ich otula grobów ciszą,
A sen głęboki myśl ich mroczy,
I już nie widzą krzywd ich oczy
I jęków uszy ich nie słyszą!
∗ ∗
∗ |
I wzmogła się tęsknota we mnie,
I pełny smutku i przesytu,
Wołałem: Och, zagadkę bytu
Wyjawcie wy mi, grobów ciemnie!
Lecz milczał grób spowity zielem,
I zapytaniom moim próżnym
Pozostał zgon odpowiedź dłużnym,
Bo ziemski byt sam sobie celem.
I nie ma człowiek nic przed ptakiem
Którego łowcy grot zabija,
I tak, jak kwiat w dolinie mija,
Mkną jego dni marności szlakiem.
Bo to, co śmierci zwą imieniem,
I co snu mogił nosi miano,
Jedynie prochów jest przemianą
I nowych bytów przebudzeniem.
∗ ∗
∗ |