nie jedno zwycięstwo odniósł nad Turkami, ale dla siebie nic nie zyskał, i niczego też nie pragnął. Teraz dopiero nadszedł czas dla niego.
Armia szła, pełna myśli rozrzewnionej, że idzie do świętego miasta, ale była to armia nieliczna, bo z 200 tysięcy spadła na 20,000 żołnierzy, zmęczonych, wygłodniałych, schorowanych.
Jeszcze trzy dni, jeszcze dwa, jeszcze dzień, i ukazało się miasto święte. Cała armia, na kolana padłszy, wołała z radości:
— Jeruzalem! Jeruzalem!
Trzy dni rycerze modlili się i pościli, zanim przystąpili do oblężenia. Godfryd, najpobożniejszy z wojowników bożych, stanął teraz na ich czele.
Niełatwe było to oblężenie. Na pomoc Turkom nadpłynęła silna i bitna armia sułtana egipskiego, a wieści były, że jeszcze nowe niezliczone szeregi mahometan idą im z posiłkami.
Żołnierze chrześcijańscy nie tracili ducha: mówili tylko, że widać Bóg jeszcze nie uważa ich za godnych wejścia do Świętego miasta. Podwoili więc modły i pieśni — i czekali znaku bożego.
Strona:Antoni Lange - Dzieje wypraw krzyżowych.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.