Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Karol wstępował na schody, usłyszał naraz za sobą półszeptem powiedziane słowo:
— Złodziej!
Nie rozumiał tego zupełnie nie przypuszczał, że to się stosuje do niego.
W domu stryj, spoglądając na Karola dość posępnie, rzekł po niejakiem milczeniu:
— Karolu, o godzinie czwartej pójdziemy do cyrkułu dla konfrontacji z ludźmi, którzy ciebie oskarżają...
— Jakto, mnie oskarżają? O co?
— No, oczywiście, musi tu być pomyłka. Ale chodzi o to, żeby tę historję wyświetlić.
— Cóż to za historja?
— Niemiła historja dla ciebie, a również dla mnie. Niedaleko od mojej kancelarji, przy sąsiedniej ulicy Tęczowej Nr. 17, mieszka adwokat Kowalewski. Owóż dzisiaj rano przyjechali ze wsi dwaj gospodarze, którzy mają spór o grunta ze swoim sąsiadem. Postanowili mu proces wytoczyć, gdyż chodzi razem o siedem morgów ziemi. Aby się nie spóźnić i zastać Kowalewskiego w domu, przyszli o szóstej rano. Oczywiście stróż ich nie dopuścił do mieszkania i kazał im czekać do ósmej i pół, a nawet do dziewiątej. Siedli zatem na ławce przed bramą i przyglądali się życiu miejskiemu, które ospałe jeszcze koło szóstej, zaczęło się powoli ożywiać i zawrzało po siódmej szalonym ruchem. Tłumy dziewcząt z koszykami; wozy pełne jarzyn, kartofli, mięsiwa, chleba; inne wózki z mlekiem; cykliści, dorożki i powozy — wszystko