to falą płynęło po ulicy. Sklepy otwierały się jedne po drugich, przyczem zasłony drzwi sklepowych z gwałtownym zgrzytem unosiły się do góry. Potem się pokazały gromady chłopców i dziewczynek z książkami, idących do szkoły; starsi panowie, którzy śpieszyli do biur. Z otwartą gębą przyglądali się nasi włościanie tym nieznanym sobie dziwom. Coraz kto inny z kamienicy, a nawet z przechodniów, zbliżał się do nich i rozpytywał, poco tu przyjechali. Oni zaś chętnie opowiadali wszystko i pomstowali na tego Bartosza, co to szelma okrutny chce skrzywdzić ich na siedm morgów, a ich ojce i dziady na tych morgach siedziały w Krętowicach. „Jużeśmy nawet proces mieli w Piotrkowie, ale tam przegraliśmy, bo nasz adwokat był do niczego: miamla taki, ledwie słówko czasem zrządził, a tamten, niby adwokat Bartosza, to nic, ino oczy zamknął i szczekał a szczekał! Takiego nam potrzeba, a że to sprawa teraz idzie do Warszawy, więc my tu przyjechali do pana Kowalewskiego, bo powiadają, że tęgi w pysku“. Była już godzina ósma, gdy zbliżył się do nich jakiś z waszecia wyglądający jegomość, który bardzo po przyjacielsku wdał się z nimi w rozmowę. Okazało się, że znał i Krętowice, i Bartosza, i ich spór, i wszystkie adwokatów z Piotrkowa. Znał także i adwokatów warszawskich. „No, a Kowalewski dobry?“. „Owszem dobry, ale są lepsi. Chcecie sprawę wygrać, to idźcie do Gorby, tu niedaleko, na ulicy Siermiężnej Nr. 7, na drugiem piętrze. To jest gęba nad gęby, jak zacznie brechać, to nabresze tak, że nikt słowa nie piśnie.
Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.