Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

„No, setki nie trzeba. Ale ja wam zmienię. Poczekajcie tu w sieni“. Gospodarz dał mu setkę — i oczywiście więcej go nie zobaczyli. Ja o niczem nie wiedziałem i, gdym koło wpół do jedenastej wyszedł z kancelarji, spostrzegłem w bramie duże zgromadzenie: był tam stróż, i szewc, i blacharz, i parę kucharek z naszej kamienicy, i owi dwaj wieśniacy. Rajcowali gorąco, a stróż powiada: „O, to jest adwokat“. Zbliżyłem się do nich i pytam, co to wszystko znaczy. Opowiedzieli mi całą historję od godziny 6-ej do 9-ej. Oświadczyłem im, że źle zrobili, słuchając nieznajomego człowieka na ulicy i żeby natychmiast wrócili do p. Kowalewskiego, któremu to wszystko opowiem. „Ale ten pomocnik...“ „Ja żadnego pomocnika nie mam. To był zapewne wspólnik tamtego filuta“. Pożegnałem ich i poszedłem na miasto. Tymczasem oni jeszcze pozostali w bramie i zaczęli się zastanawiać nad tem, kto był ów pomocnik.
— Jak wyglądał?
— A no, taki z czarną bródką, w okularach; na głowie miał maciejówkę i takie palto bez rękawów, z drugiem małem paltyszkiem na wierzchu.
— Aha, to peleryna — powiedziała jedna ze służących, znawczyni garderoby męskiej.
— No, tak, w takiej perlinie.
— To pewnie ten, co przyjechał niedawno z zagranicy i mieszka u p. Gorby. Ponoć jego bratanek — powiedział stróż.