rzystwie tych samych osobników. Francuskie rozmowy z Baronem również go umęczyły, jak żargon złodziejski.
Przechadzał się głęboko zamyślony, nic nie widząc dokoła, gdy naraz usłyszał wołanie: „Karol“.
Odwrócił się. Przed nim stał p. Stanisław B., były student medycyny, dzisiaj lekarz, który jednak wiecznie był zamieszany w jakieś konspiracje — i teraz miał nową sprawę.
— Karol — zawołał uradowany. — I ty jesteś tutaj? Czy do jakich anarchistów przystałeś? Czy do P. P. S., czy do innej partji? Dawno tu jesteś? Dlaczegoś nie przyszedł do nas? Do 12 celi. Same inteligenty. Czysta publika! Gdzie ty jesteś?
— Jestem w celi Nr. 4.
— Nr. 4-ty? — żachnął się Stanisław. — Dlaczego?
— A bo to mój los! Znajdować się w położeniach niedorzecznych, męczących i bezpłodnych. Jeżeli chcesz, to ci wszystko opowiem.
— Słucham.
Powiedział mu całą swoją historję od chwili ucieczki z Warszawy aż do ostatniego momentu.
— I cóż ty na to powiesz?
— To jest bardzo dziwne, co mówisz. Myślę, że... Zresztą — to wszystko jedno. Bądź zdrów.
I odszedł, nie podawszy mu ręki. Dla p. doktora Karol słusznie został posadzony w celi Nr. 4. To było widoczne.
Dzięki staraniom stryja, Karpowiak wynalazł kanciarza, który chłopów oszwabił, i po tygodniu Karol został wypuszczony z więzienia.
Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.