w oddaleniu od nich. Moralność nicby na tem nie ucierpiała...
Rozmyślałem, czy mam powiedzieć żonie to, czegom się dowiedział o losach młodego człowieka. Postanowiłem się wstrzymać, aby nie komplikować sytuacji.
— Nie masz pojęcia, co się tu działo, kiedy wyszedłeś. Poczciwa Małgosia aż spazmów dostała: musieliśmy ją ratować laurowemi kroplami.
— Więc to tak — proszę pani — to ja tu służę tyle lat, a pani mnie traktuje jak ulicznicę — i nie pozwala u mnie spać znajomemu? Jak ja tam przyjeżdżam, to mnie w Kaolinie wszyscy na rękach noszą, pieszczotami mnie obsypują: „kochana ciociu Małgosiu“ — tak wszyscy mówią — a ja, co mogłam się raz im za to wywdzięczyć, to mnie pani kompromituje docna! Przecież ja nie będę śmiała tam nikomu spojrzeć w oczy. Ach, co za wstyd, co za wstyd! A co powie jego żona, że ja mu u siebie spać nie pozwoliłam. Ładne o mnie będzie miała pojęcie!
— Otóż to mnie uderzyło. To jest zupełnie inna moralność: moralność klas nieposiadających — i niema w niej ani źdźbła tej obłudy, którą się odznacza moralność klas t. zw. wyższych. Każde słowo Małgosi jest zaprzeczeniem tego wszystkiego, co mybyśmy powiedzieli.
— No, i cóż dalej?
— Trzeba ci wiedzieć, że żona tego człowieka — to najlepsza przyjaciółka Małgosi; jest to jej chrzestna
Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.