Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do Warszawy!
— Ach, Warszawa! Ja tam byłam z mężem przed wojną! To śliczne miasto. Jak tam wesoło. Gdyby pan mógł mię zabrać ze sobą!
— Ale skąd pani wraca o tak późnej porze? Gdzie pani mieszka? Czy pani ma przepustkę?
— Przepustkę mam. Dawna służąca mojej ciotki wyrobiła mi ją u komisarza. A byłam u tej ciotki generałowej, żeby mi dała co do jedzenia, bo u nas straszny głód. Męża mi komuniści zabili, a ja żyję ze starym ojcem, co miał czterdzieści wsi we wszystkich gubernjach naszej imperji, a teraz nie ma nawet kawałka chleba. Ale ciotka też nic nie ma — dała mi parę pastylek sacharyny i sześć kartofli; służąca stara, bardzo wierna, przynosi jej co rano. Taki to nasz los. Widać Bóg za nasze grzechy tak nas karze.
W tej chwili dał się słyszeć odgłos kroków jakiegoś oddziału czerwoniaków. Kobieta pochwyciła mię za ramię:
— Idą — idą! Zabiją!
Kazali się nam zatrzymać. Obejrzeli dokumenty.
— „Prochoditie!“ — Poszli.
— O, jak ja się boję! jak ja się boję! — ślicznie to wymawiała. — Nie wiem, czy dojdę do domu — na Wielką Sadową.
— Pani mieszka na Sadowej?
— O, jaki pan byłby dobry, gdyby pan mię odprowadził! Jak ja panu będę wdzięczna! Teraz mało dżentelmenów. Taki przeklęty reżym! Co pan o nim myśli?