Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

meru. Chociaż od bulwaru do Sadowej nie jest daleko, ale samą Sadową szliśmy ze 20 minut. Księżyc już gdzieś odpływał w nieskończoność; gwiazdy gasły, ale było jeszcze ciemno.
Nieznajoma zatrzymała się przed jedną ze sztachet — i wyjęła z kieszeni mały kluczyk, którym otworzyła furtę. Nawiasem mówiąc, było to zupełnie zbyteczne, gdyż ludność Moskwy w braku opału najspokojniej kradła tarcice, z których składały się sztachety. Można było z łatwością do ogrodu się dostać szerokim otworem furty, a nawet parkanem w któremkolwiek miejscu.
Znaleźliśmy się wreszcie w alejce, prowadzącej do domu mojej pięknej nieznajomej. Chciałem się z nią pożegnać, ale ona z najsłodszym uśmiechem, dziękując za opiekę, prosiła mię, abym nie pogardził ich skromnym dachem i abym wstąpił do nich na herbatę.
Rozumiecie, żem przystał z ochotą.
Weszliśmy na werandę. Pani zapukała i drzwi się otworzyły. Ukazał się człowiek starszy, szpakowaty, ale jeszcze bardzo rześki, lat pięćdziesięciu kilku. Miał na sobie t. zw. frencz koloru chaki, resztka stroju żołnierskiego.
Byliśmy w przedpokoju. Ojciec, trzymając w ręku mały świecznik mosiężny z niewielką łojówką, zawołał radośnie:
— Ach, nakoniec przyszłaś, Soniu! Prawdę mówię, a nie kłamię! Gdyż mi świadectwo daje sumienie moje w Duchu Świętym: że mam wielki smętek i ustawicznie boleje serce moje.