Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

zaprowadziła Sonia i prosiła, bym samowar zaniósł do pokoju.
— Niech pan nie myśli, że ja się lenię. Bo ja codzień tu wodę sama dźwigam ze studni. Tylko myślałam, że panu sprawi to przyjemność.
— Ależ niesłychaną! Takie piękne, wypieszczone stworzenie — i tak musi się trudzić!
O, jakże słaba jest istota ludzka! Nie wytrzymałem: objąłem Sonię wpół — i zacząłem ją całować — całować — całować! Ona niby to się wzbraniała, ale niebardzo; niby to się gniewała na mnie, ale śmiała się przytem jak dziecko.
— Proszę skończyć! Jeszcze kto zobaczy!
Skończyłem. Ale moje marzenia popłynęły daleko na niepowstrzymanych skrzydłach. Zaniosłem samowar do jadalni, gdzie stary siedział przy wciąż malejącym ogarku świecy — i czytał półgłosem Apokalipsę.
— Znam uczynki twoje, iż masz imię, iż żywiesz, aleś jest umarły. Bądź czujny, a utwierdzaj inne, co umrzeć miały. Albowiem nie najduję uczynków twoich zupełnych przed Bogiem moim. Po chwili zaś dodał:
— A ja panu mówię, że wszystkie nieszczęścia zaczęły się od czasu, kiedy przestali bić rózgą!
Sonia weszła wraz ze mną, przynosząc na talerzyku kilka kęsów czarnej masy, która miała wyobrażać chleb. Nalała herbatę do szklanek i każdemu ofiarowała po jednej; sacharyna miała służyć do ocukrzenia napoju. Co się mnie tyczy, wolałem herbatę gorzką, ale Sonia i jej ojciec przywykli do sacharyny i znajdowali w niej smak dobry.