Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

— Rozumiem. Zgoda na wszystko!
Było mi słodko, pieściwie, nadzieja przygody nieoczekiwanej kołysała mię i upajała.
— Papo! — rzekła Sonia. — Pan zostanie u nas na noc. Odprowadź go do alkowy.
Pocałowałem ją w rękę i życzyłem dobrej nocy. Sonia pokłoniła się nam i poszła do swego pokoju.
Mówiąc nawiasem — świeczka już zupełnie zgasła. Byliśmy w mroku całkowitym. Stary otworzył drzwi i powiedział:
— Proszę, niech pan wejdzie. Tam, wprost pod ścianą, jest łóżko. Dobranoc panu!
Cofnął się i zamknął drzwi. Leciuchny i powolny usłyszałem zgrzyt w zamku.
Dotknąłem drzwi — były zamknięte.
— Widać w obawie o córkę tak czyni — pomyślałem.
Pokój był niesłychanie ciemny. Nie wiedziałem, jak się w nim poruszać. Nagle przypomniałem sobie, że mam w kieszeni latarenkę elektryczną.
Zapaliłem ją i przekonałem się, że alkowa nie ma zupełnie okna. Z żadnej strony wyjścia.
Postanowiłem zobaczyć łóżko i zbadać, czy niema tam jakich insektów. Zbliżyłem się do jego brzegu i bacznie sprawę badałem, gdy naraz moja noga uderzyła o coś miękkiego.
Zajrzałem pod łóżko. Leżał tam człowiek. Szeroko rozwarte usta świadczyły, że to człowiek umarły. Dotknąłem go: ciało było zimne, ale jeszcze się nie rozkładało. Widać trup świeży. Wczorajszy.