Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niemasz dla mnie nadziei!
Tylko, widząc zdaleka Boksa, warczał nienawistnie.
Dobry, poczciwy, nieszczęsny Czuwaju, do czegoż to cię doprowadziła ślepa i obłąkana namiętność!
Czasami Czuwaj, nadmiernie prześladowany przez okrutną kochankę i jej sojuszników, uciekał w światy. Ale nie chciały mu darować: goniły go, dopędzały, znów go kąsały, znów szarpały, znów gryzły.
Ogromne kłaki jego szerści napotykano nieraz o wiorstę i dwie wiorsty od dworu. Na łąkach, na ugorach, w lasku przyległym.
Przytem sobaki te wyły, warczały, jargały się, skowytały, ujadały i wyprawiały z dnia na dzień coraz większe hałasy, gdyż energja trojga przeciw jednemu rosła nieustannie.
Czuwaj zaś był coraz bajroniczniej i werteryczniej usposobiony; coraz bardziej okaleczony i poprostu ze skóry odarty.
Aby go ochronić od tych okrutnych prześladowań, pan Tadeusz postanowił Czuwają na noc zamykać w stodole. Tem bardziej, że od tej krwawej, psiej wojny nikt w całym domu nie mógł spać. Przypuszczaliśmy więc, że będzie na folwarku cisza.
Tymczasem nic podobnego. Zamknięty Czuwaj wył jeszcze przeraźliwiej, a troje nieprzyjaciół smętnego kochanka pod tą samą stodołą rozmawiało z nim urągliwem, szyderczem ujadaniem.
Wrzaskot był jeszcze gorszy — i znów spać było niepodobieństwem.