Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

powietrzem, nacierając na drapieżca; za niemi w mniejszych ilościach rozmaite drobne skrzydlaki, raszki i pokląskwy, kosy czarne i mysiekróliki z czerwonym czubkiem, piegże i sikory, dzierlatki, pliszki, trznadle, gile, czeczotki, zięby i pospolite wróble, wilgi złote, sójki i kraski, wrony, dzierzby, muchołówki, nawet gołębie domowe. Pół kilometra bezmała zajmowała ta armja, która powstała samorzutnie, solidarnością ptasią wyczarowana. Wspólny wróg, który tyle zniszczenia robił w królestwie śpiewaków leśnych i polnych — doczekał się zemsty.
Było to wyświecanie jastrzębia.
Coraz to inna ptaszyna, drobna i niedołężna, dopadała drapieżca i szarpała go pazurkami, dziobem kłuła, obezwładniała wroga. Jeden cios, oczywiście, był dla niego niczem: ale setki i tysiące tych ukłuć i tych zadrapań doprowadziły jastrzębia do niemocy. Trafiały się też chytrzejsze ptaki, które mu się dobierały do oczu. Przerażony, omdlewający ze zmęczenia, jastrząb poczuł się nagle niewidomym. Wkrótce runął na ziemię — w naszym lasku — niedaleko miejsca, gdzie siedział Czuwaj ze mną.
Wyznaję, że miałem dla nieszczęsnego współczucie. I Czuwaj podobnież. Gdyby umiał mówić, toby niewątpliwie powiedział, że jastrzębia ścigały te ptaki tak właśnie, jak jego ścigała Diana i Maja z Boksem.
Znakomita część ptaków, z chwilą upadku jastrzębia, rozleciała się na cztery strony świata; niektóre jednak, a zwłaszcza kawki, wrony, kraski i sójki, zgromadziły się dokoła oślepłego drapieżnika i jęły go