Dym czarny buchał mu z gęby, a długość potwora była taka, że oko jej wymierzyć nie mogło. Zamiast nóg miał żelazne koła i toczył się na nich hucząc, sapiąc, świszcząc, wyjąc i warcząc, i ujadając przeciągle a groźniej, niż stu Boksów i sto suk razem.
Czuwaj dziwił się postaci tego smoka, ale go się nie lękał. Owszem gotów był do walki i szczekał na niego pełen gniewu.
Zarazem jednak duszę mu olśniło. Powszechna anima rerum jęła go kusić. Pójdź do mnie! — wołała. Oto ten żelazny potwór zaprowadzi cię na moje łono odwieczne, w którem wszystko zlewa się w jedność i tożsamość.
I Czuwaj odczuł rozkosz nadchodzącej nicości.
Smok naraz zbliżył się do jego mordy, do jego brzucha, do nóg. Trzasnął go sobą, powalił na ziemię i wszystkiemi kołami przejechał po nim... Po przejściu pociągu Czuwaj spłaszczony i zdruzgotany, leżał na plancie kolejowym z twarzą spokojną na wieki, wyzwolony od wszystkich cierpień.
Jego miłość obłędna i nienasycona znalazła rozwiązanie.
Maja spostrzegła nazajutrz, że Czuwaja niema, ale już pod wieczór o nim zapomniała. To też z czystem sumieniem oddawała się harcom i pląsom.
Tak zginął najlepszy mój przyjaciel. Czy to nie było samobójstwo?
Samobójstwo z zawiedzionej miłości?