Stanęliśmy w wielkiej halli, niedaleko urzędu cłowego, gdyż tamtędy wychodzili wszyscy, którym już zrewidowano bagaże. Czekaliśmy bez końca — i nie mogliśmy się doczekać.
Wtem usłyszałem rozmowę kilku konduktorów i roznosicieli:
— Trzeba zemdlonego człowieka zanieść do sali szpitalnej.
— A może on umarły?
— Nie, tylko chory. Trzeba wezwać Pogotowie.
Jakoż w niecałe dziesięć minut potem widzieliśmy kilku tragarzy, dźwigających na noszach bezwładne ciało człowieka, zemdlonego czy umarłego — niewiadomo.
Tłum gapiów otoczył tragarzy i myśmy również przybliżyli się do nich. Naraz dziewczyny zaczęły krzyczeć i płakać:
— Papa, papa!
Publiczność się rozstąpiła, zarówno wzruszona boleścią dziewcząt, jak i zdumiona ich osobliwym wyglądem.
Przyjrzałem się uśpionemu — i pierwsza rzecz, która mnie uderzyła w jego osobie, to poszarpane, a raczej pocięte ubranie. Zarówno spodnie, jak surdut, miały taki pozór, jakby je ktoś zoperował nożycami.
I w jednej chwili zobaczyłem tego uśpionego podróżnika w przedziale wagonu. Z nim kobieta, której twarzy nie widzę. Kobieta częstuje go papierosem. Piotr usypia. Kobieta nożycami rozcina mu ubranie i z różnych kryjówek wydobywa pieniądze — dużo pieniędzy.
Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.