Heniuś zaczął rok piąty — i jesteśmy oboje, to jest moja żona Marynia wraz ze mną, bardzo niespokojni o jego przyszłość i zbawienie. Chłopiec okazuje skłonności zgoła pogańskie i bluźniercze, i choć nie można go nazwać ateuszem (przeciwnie, stworzył sobie całą gromadę bogów i demonów), to jednak stanowczo się oparł nakazowi modlitwy, i z boleścią stwierdzam, że jej potęgi ani świętości wcale nie rozumie.
Wynikło zaś to niewątpliwie z mimowolnej niezręczności Maryni. Chciała go nauczyć modlitewki, odpowiedniej do jego umysłu, i przytem wierszami, bo Heniuś bardzo lubi wiersze. Więc, gdy raz wieczorem, kładąc się do snu, stał już w koszulce przy łóżeczku, Marynia mu powiedziała:
— Heniusiu, od dziś będziesz się modlił do Bozi i do aniołków.
— A jak to się modli?
— Uklękniesz, złożysz rączki i będziesz tak mówił:
Aniele, Stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój!
Na to Heniuś:
— Kiedy ja nie chcę stróża... Niech on nie stoi przy mnie... Nie będę się modlił...