która krążyła po mojej ulicy. Mieszkałem zaś przy ulicy Poprzecznej, jednej z tych, co przecinają Marszałkowską.
Postać owa był to stróż nocny, jak dowiedzieliśmy się później, imieniem Ignacy Widłak.
Wysoki, barczysty mężczyzna, lat około pięćdziesięciu, z szeroką, czarną, siwiejącą brodą i dziwnie ognistem, czarnem okiem, kroczył on po naszej ulicy od 11-ej wieczorem do 7-ej rano, bacząc na porządek spraw publicznych w nocy.
Zdaleka już słychać było uderzenia jego kija w asfalt trotuaru i powolne kroki, miarowe, ciężkie; najczęściej stąpał zadumany, z głową podniesioną, jak gdyby przenikał tajemnice okien. Czasem przeciwnie, kłusem pędził z jednego końca ulicy w drugi, podtrzymując swą pelerynę, podobną do mniszego habitu. Czasem stał godzinami w pobliżu latarni i, położywszy książkę na ścianie jakiego domu, z uwagą niewzruszoną wczytywał się w jej stronice. Zimą i latem nosił na sobie długą pelerynę koloru marengo, z kapturem, co mu głowę szczelnie okrywał, tak iż tylko część twarzy była widoczna. W pasie przewiązywał się sznurem, a wychudła twarz, przy szpakowatej brodzie i ognistem oku, nadawała mu minę niby średniowiecznego mnicha-ascety, zabłąkanego przypadkiem w XX stulecie. Okazało się, że Iwonicz go zna, i nawet raz, gdyśmy zalewali jego smutne dzieje zerwania z narzeczoną, mówił o nim bardzo tkliwie i zapewniał, że temu człowiekowi ma dużo do zawdzięczenia; że on mu odkrył oczy na prawdę, choć była to prawda bardzo gorzka.
Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.