Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

Coprawda nie wiem, czy w położeniu Jakóba miałbym zastanowienie, ale w tej chwili kląłęm tę bezmyślną dążność ludzkiego bydlęcia do płodzenia potomstwa.
— Nie mam-że racji, ojcze Widłaku?
— Bo i pewnie. Im prędzejby się ludzie przestali rodzić, tem prędzejby był sąd ostateczny, a ci, co sobie zasłużyli na tę wieczną szczęśliwość, zdobędą ono słodkie a przeczyste zboże rajskie wybranych.
— Mój ojcze, zapominacie o jednem, że tylko sam Pan Bóg zna dobrze numerum electorum — liczbę wybranych — i dopóki ta liczba się nie wypełni — koniec świata nadejść nie może, a że wybranych jest maluczko, to i nieprędki może być koniec świata.
Słowa te powiedziałem bardzo uroczyście i zupełnie w stylu Widłaka. To też trafiły mu bardzo do przekonania i zaczął gorliwie walić kijem w bramę, gdyż byłem w położeniu grzesznika, który chce z piekła wrócić do raju, ale niemasz klucza, coby tę bramę otworzył.
— Ślicznie to pan powiedział. Bo chociaż zły ptak nad panem krąży, to jednak widzę, że się pan rozumie na rzeczach pobożnych.
— Cóż to za ptak? — mówiłem, cisnąc guzik elektryczny. — Nigdym go nie widział.
— Niech pan uważa na swoją duszę... Ja tego ptaka znam, bo on dawniej do mnie przychodził, a teraz to, panie, jak go zobaczę — pędzę za nim, a baczę, przy którem oknie się zatrzyma, i taką mam chęć,