Trudno w słowach powiedzieć tej kaszy woń cudną.
Otrzymywaliśmy ją codziennie: był to nasz deser, prawdziwe delicje. Zupy Waśki — niestety — były zazwyczaj o wiele niższego gatunku, pozbawione wszelkiego smaku, a czasami nie można ich było wprost wziąć do ust.
Ale dzisiejsza grochówka! „Chapeau bas!“.
Była to meta-grochówka, ambrozja, nad-ambrozja.
Winszowaliśmy też Waśce tego paroksyzmu genjalności w sztuce kuchennej.
Waśka, duży chłop jarosławski, uśmiechnął się chytrze pod skąpym wąsikiem czarniawym, jego duża, nieforemna, piegowata twarz błyszczała z zadowolenia, a piwne, figlarne oko skakało na prawo i na lewo.
— Bo to kniaź miał być, niby dla rewizji — przez tego Bąka. Myślę sobie, i do kuchni zajrzy — pokosztuje zupy — to trzeba się pokazać.
O Bąku, jakżeśmy cię błogosławili za twój czyn bohaterski! Nagroda nas zato spotkała w postaci przewybornej zupy grochowej. Obyś dojechał szczęśliwie do przystani.
Nazwaliśmy ową zupę grochówką à la Bąk i często marzyliśmy o powtórzeniu uczty podobnej.
Niestety, kniaź zjawił się w reducie dopiero po czwartej — i siedział niedłużej nad pięć minut — a do kuchni zajrzeć nawet mu na myśl nie przyszło.
Waśka, zniechęcony, wrócił do dawnej metody gotowania zupy.
Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.