Z szat twych stryczek uplotę! Dosyć mej niedoli!
Jest to rzadka sposobność, która mi pozwoli
Wykonać, com już roił dzieckiem niedorosłem,
Aby żywot zakończyć na miejscu wyniosłem.
Tak, żegnając gościnną ciszę tej zieleni
Niby aeronauta zawisnę w przestrzeni.
A potem słyszeć będę, jak na wszystkie strony
Ludzkość zawoła: Patrzcie, Pierrot powieszony!
Lecz czemuż ma na stryczku widzieć świat Pierrota?
Być czy nie być — to kwestya! Toć panem żywota
Jestem ja ostatecznie. Żywo kość niech rzucę.
Wszak skoro się wyniosę, nigdy już nie wrócę!
Czekajcie! cóż ja widzę w tej przepysznej sali,
Która zda się być filią Edenu, Walhali!
Uśmiechnięte warkocze, kwiaty róż i lilii,
Wszystko, co u Filidy opiewał Wirgili,
Lecz co daleko wdzięczniej opromienia lica
Paryżanek! Ach, Paryż — przecudna stolica.
Paryż ma głos dźwięczniejszy, łagodniejsze oczy!
Cóż to za ogród pereł i lilii uroczy!
Ach, widzę grono strojnych dam, co w swym maleńkim
Paluszku, wszystkie wróżki przewyższają wdziękiem.
I gdyby śmieć, toć na ich ustach nieuchwytnie,
Jak sen, boska możliwość pocałunku kwitnie.
Czar niezrównany płynie z jasnych ócz ich głębi, —
A ja, co jeszcze żyję w białości gołębiej,
Ja mam się na gałęziach powiesić zielonych,
Jak wieszają filutów w Stanach Zjednoczonych?
Nie głupim! Ja żyć pragnę długo, nieskończenie
I nie umrzeć, aż poznam wszelkie upojenie.
Chcę dłużej od najstarszych przeżyć lip wiekowych,