O, na jakiż to obłęd niewiadomy —
Na jakie sny letargiczne,
Na jakie przebudzenia magnetyczne,
Na jakie Pozaświaty, na jakie Gdzie-bądź
W promieniach konwulsyjnych słońc?
Na jakie grozy i mrozy,
Na jakie rafy i trafy,
Na jakie złote Potozy,
Na jakie steru i masztów rozłomy —
O, na jakie miraże — i śmiechy — i kwiaty
Pędzi mój okręt, dziki mors zębaty —
Zwierz błyskawiczny przez morza ogromy? —
Ale ta, co rozsądku mego dzierży stery —
Trzymając bladą lampę w ręku,
Weszła na wielkie debarkadery —
I patrzy, jak mój okręt odpływa w rozjęku,
Na widnokręgów niewiadomych sfery...
Pod groblą śród wioszczyny,
Której szlak otaczają dziwne plątaniny
Krzywych linii ku morskiej głębinie szumiącej —
Siwy powroźnik jasnowidzący —
U drogi — chodząc wstecz a wstecz,
Mądrze układa, przesuwając dłoń
Dalekich nici wir, co precz, —
Z nieskończoności precz — sunie się doń!