W spokojnem oku i nad jasnem czołem
Był jeszcze podziw, co dotąd nie spłynął,
Chociaż na ziemi ten wybrany kwiatek
Dwudziestu nawet nie przebywał latek.
(Jeden śród ludzi wieki w nich oblicza)...
Jednakże na tem miejscu — i w tej chwili
Zaprawdę, że się ku mnie ona chyli —
I włosem mego dotyka oblicza...
Ach, nie! to liście padają jesienne...
O, jakże prędko lato mknie bezsenne!
A stała w domu bożego przedsieni,
Którą zbudował On po nad słoneczną
Bezdnią wszechświatów — i zkąd drogą wieczną
Spływa tajemny początek przestrzeni —
A tak wysoko, że oko błądzące
Zaledwie dojrzeć może złote słońce.
Stoi on w niebie nad morzem eteru,
Jak most świetlany. A pod nim, jak fale —
Płynie dni złoto i nocy opale —
Pośród płomieni i ciemności szmeru.
Pod niemi światy niezliczone drzemią
I nieskończoność płynie z naszą ziemią.
Tłumy na wieki złączonych kochanków
W okół niej krążą, słodkiemi wyrazy
Wciąż powtarzając swych przysiąg ekstazy,
Strojni w wieczystej miłości splot wianków.
Dusze przed Boga idąc nieśmiertelne
Oblicze — lśniły jak ognie subtelne.