Strona:Antoni Lange - Przekłady z poetów obcych.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

Strzegąc wód rzeki świętej, duchów pierwoświata,
Błękitnej czary, z której pije Bhagavata.

Pod chłodnym cienieni jujub, pogiętych w pałąki,
Trzej mędrcy w cichej gęstwi trzcin nadrzecznej łąki,
Patrzając w nenufarów olbrzymie kielichy,
W rozmyślań pogrążyli się rozkoszy cichej.
Na trzcinach bambusowych, w sen zapadłszy miły,
Złotogłowe ptaszęta w słońca blasku lśniły,
Nie zważając na żądła skrzących się perełek,
Muszek, które kąsały szkarłat ich skrzydełek.
Włosem czarnym i szorstkim odzian, król niedźwiedzi
W dzikiem mruczeniu, wiecznie sierdzi się i biedzi
I łyka miód i zjada owoce bananów.
Małpy się kołysały na gałęziach lianów.
W wilgotnem legowisku, podwinąwszy nogi,
Z wysmukłym grzbietem w pręgi — śpi tygrys złowrogi;
Przedzierając się między liliową gęstwiną,
Jako pnie drzew ciężarne, krokodyle płyną.
Czasami słoń myśliciel, król lasów dziewiczych,
Przechodzi i na ścieżkach znika tajemniczych:
Posiwiały współcześnik plemion zaginionych,
Z melancholią wspomina o wiekach minionych.
Na każdy szum uważna gazela trwożliwa
Wyskakuje i naraz w morze trzciny wpływa.
Pod pokryciem nopalów skaczą antylopy.
A w czarnym cieniu gęstwin, z napiętemi stopy,
Z czujnem okiem, nerwowa, drżąca, chytra, cicha.
Młodej krwi ich spragniona pantera wciąż czyha.
Na drzewach zwisły gady o olbrzymiem ciele;
Spiralną, dziwną linią suną dusiciele.
A nad kwiatów kobiercem, wielobarwnie wdzięcznym
Napełniając powietrze swoim lotem dźwięcznym,