Strona:Antoni Lange - Przekłady z poetów obcych.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz krokodyl mu przerwał te spoczynki błogie
I nagle mu pochwycił w kleszcze ciężką nogę.
— Panie! krzyknął słoń w zgrozie. Usłysz mię na niebie
Panie dusz, ratuj, ratuj! Umieram bez ciebie!
Bhagavat go usłyszał, z niebios się wychyla,
I, niby drobną trzcinkę, łamie krokodyla.

Na słodki śpiew kinnarów pragnieniem popchnięci,
Przez wonne idą łąki braminowie święci,
I nad błękitem jezior między barwne kwiaty
Szukają promiennego lica Bhagavaty.
I nakoniec ujrzeli Istotę, co świetnie
Promieniała naokół, jako słońce letnie.
Był to bóg. Jego czarne i gęste warkocze,
Odziane w kwiaty lasów dziewiczych urocze,
Były ciężkie, iż ramię gięło się pod włosem..
Oczy miał ożywione uśmiechu lotosem.
I w sukni swej ognistej, jak iskry płomienia,
I z łonem, w którem duchów nicestwieją tchnienia,
Z manelami, zdobnemi w złoto i dyamenty,
Z paznogciami, lśniącemi w szkarłat riszim święty,
Z pępkiem-jedynym środkiem wszechrzeczy w naturze,
Z usty koralowemi, kędy kwitną róże,
Z wachlarzem, co nad białe łabędzie jest czystszy,
Siedział On podnioślejszy, większy, promienistszy,
Niźli chmura poranna, w blasku swym łącząca
Błyskawice i tęcze, księżyce i słońca;
Takim był Bhagavata dla wzroku człowieka.
W ręku trzymał nenufar, bielejszy od mleka;
Jak góra szmaragdowa z blaskiem bóstw promiennym
I ze szczytem w girlandy strojnym, złotościennym —
Niosąc na kwietnem łonie wszystkie świata krasy,
Jeziora i doliny, i zielone lasy,