I niech krew mą wypije pod słupem ofiarnym.“
A Riszi mu odrzecze: „Wszystko snem jest marnym!“
Był zielony pagórek, strojny w jasne kwiaty.
Z doliny nań wieczorne tchnęły aromaty
I zbiegały się stada gołębi — wędrowców,
By tulić się na giętkich gałęziach palmowców,
Co, kwitnąc w gronie roślin barwionych wzorzyście,
Odświeżały powietrze, kołysząc swe liście.
Sunasepa na wzgórzu, siadłszy śród trawnika
Spoglądał, jak spokojnie dzień na niebie znika,
I, dłońmi przyciskając serce pełne troski,
Płakał dni swych skazanych na śmierć z woli boskiej.
On płakał was, o lasy szumne, nieprzejrzyste!
Was, zielone pagórki, doliny cieniste!
Rzeko, devasom miła, której boskie tonie
Nieraz pierś jego męską czuły w swojem łonie!
Pola maisu, wiatrem kołysane! Szczyty
Śnieżnych gór oddalonych morskich fal błękity!
Was, gwiazdy, złotopłynnych kołyski promieni,
Co błądzicie śród niebios spokojnych przestrzeni!
Lecz bardziej niż swej śmierci, niźli cudów świata,
Płakał ciebie, o Santo, ptaszyno skrzydlata,
Ciebie, przeczysta czaro nadziemskiego trunku,
Z której pił nieśmiertelną rosę pocałunku!
Skarbie jedyny, Santo, promieniu miłości,
Przy której dlań świat cały równa się nicości.
I kiedy cię zbolały wzywał z smutkiem w głosie,
Tyś przybiegła, dziewczyno, przy nim siąść na rosie.