I, odpychając nogą szczyt palmy wysoki,
Rozwinął swoje skrzydła w północne obłoki!
Wreszcie Noc przez błękitów przestwór lazurowy
W czarnej szacie, ozdobnej w haft błyskawicowy,
Na hebanowym wozie, zaprzężonym w konie
Agatowe, o oczach z opalu, w koronie
Złotej — pod harmonijnych tchnień przestworza kołem —
Zwolna, cicho rozwija nad swem chmurnem czołem
Girlandy gwiazd i szarfy obłoków świetlane —
I schodzi w ciemne morza, tylko bogom znane.
I wschód się stał srebrzysty, złoty i płomienny
I świat poznał, że jeszcze lśni Surya promienny.
Przez lasy nieprzybyte, głębokie, szumiące,
Gdzie w czarnej gęstwi źródło wytryska błądzące,
Gdzie, jak wąż stuwęzłowy zwinnemi obroty,
Ljany ciężkie gałęzie wiążą w swe zaploty,
I spuszczają z wierzchołka drzew do ich korzeni
Purpurowe swe kwiaty śród bujnej zieleni;
Przez ścieżki mchem pokryte i strojne różami,
Gdzie trwożne, pstre jaszczurki suną tysiącami;
I budzą swemi kroki zwiędłych liści chrzęsty,
Pod cieniem wielkich klonów, zbitych w szereg gęsty
Gdzie lotem strzały biegnie strwożona gazela,
Gdzie czasami lamparta złote oko strzela:
Oni szli bladzi trwogą, nadzieją weselni,
Świętego Visvamitry szukając pustelni.