Strona:Antoni Lange - Przekłady z poetów obcych.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

I gdy dzień, krocząc zwolna na górne błękity,
Rozpalił wiecznych sklepień pośrodkowe szczyty,
Na gołaźni bez cienia, w słonecznej kąpieli,
Pustelnik nieruchomy stał: tak go ujrzeli.
Wklęsłe oczy na słońca blask wiecznie otwarte,
Gorzały; chude ręce, od upału żarte,
Zwisły mu wzdłuż tułowiu. A nogi kościste
Śród żwiru i śród trawy powiędłej — sprężyste,
Nieporuszone stały, jak żelazne pręty.
Ciało krwawił paznokieć długi a wygięty.
Na chudych jego barkach i kościstym grzbiecie
Aż do kolan mu zwój się długich włosów plecie,
A w tym nierozwikłanym, pełnym cierni zwoju
Sieć jakaś — zda się — czarna trawy, błota, gnoju,
Gdzie, jako w zgniłym szlamie glisty obrzydliwe.
Niezliczone robactwo porusza się żywe;
Znieczulonego ciała mieszkańce bezładne,
Co wysysały soki jego żył bezwładne.
I zachowując wiecznie tę postać surową
Marzył, jak bóg zaklęty w skalę posągową.

Santa, czując pobożnej bojaźni omdlałość,
Drżała. Ale młodzieniec, zwalczywszy nieśmiałość,
Pełny szacunku mówi: Visvamitro, święty!
Nie prowadzą mię do cię weselne momenty;
Czarne mię Przeznaczenie ściga jak jelenia:
Młodość, miłość i szczęście — i żywota tchnienia
Tracę naraz. Ratuj mię! Wiem, że na twe słowo
Niebo jaśnieje słońcem lub huczy gromowo.
Ty możesz silą modłów i potęgą wiary
Przeważyć przeznaczenie, złamać klęsk ciężary.
Ty możesz unicestwić radżów zamysł czarny
I stępić na mem sercu krwawy nóż ofiarny!