Wieńczy wicher, gdy toń ich tchnieniem swojem burzy;
Lasami, które mroźny, ciemny tuman chmurzy;
Jeziorami, co Ahur skrzydłem je dotyka,
Aż białość ich lotosów w wirze mułu znika;
Niebem, gdzie grzmią pioruny — mniejsza burza miota,
Niźli synem człowieka, co ma serce z błota.
Idź! Świat to mara. Człowiek — żyje dzień na świecie,
A boska nicość nie zna, co miłości kwiecie.
A Sunasepa: Dzięki, mistrzu. Nazbyt długo
Chwiałem się. A więc umrę. Dzięki! Byłem sługą
Namiętności, wzbudzonych przez wiosenną zieleń,
I chciałem duszę swoją uwolnić od wcieleń.
Ale na bogi, ona tak piękna! Braminie,
Błagam, czuwaj ty nad nią w każdej dnia godzinie,
Bym usnął, błogosławiąc twoje święte imię!
A Santa z roziskrzonem okiem: O, nie! Ty mię
Zwodzisz! O, ty próbujesz, czy w nim jest odwaga.
Boska dobroć jest w tobie. Słuchaj, Santa błaga!
O, ratuj go, ratuj mię! Całuję twe nogi,
Ojcze! Życie tak dobre! Świat jest taki błogi.
Niech spłynie ci od bogów najwyższa nagroda,
Święty mistrzu, o, spojrzyj! Ja kocham — jam młoda!
Tak Santa, padłszy na twarz, płacze — błaga — wzdycha.
A starzec, z okiem w przestrzeń, mówi zwolna — zcicha.
„Słyszę śpiewanie ptaków lat mych młodocianych,
A gąszcz lasów, wiosenną pogodą owianych,
Szemrze mi, jako wonczas, kiedy byłem dzieckiem —
Czyliż spałem wiek cały, jak z skarbem zdradzieckim
Z pamięcią ludzkich pragnień, pełną żywej siły?
Czemuż ciało drży moje — i czemuż me żyły
Strona:Antoni Lange - Przekłady z poetów obcych.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.