Błyska promień. Na granit ofiarniczej chwały
Nagle upada dziki rumak śnieżnobiały —
I rży — bramin go wiąże — i krew jego składa
Na ofiarę bogowi, co piorunem włada!
Słońce, które przez nocy naszych błyskasz cienie,
O szczęście, jakże rychło gasną twe promienie!
A gdy złudzenie, źródło twoich blasków, mija,
Bardziej gorzka się rozpacz w ludzkie serce wpija.
Lecz jakież łzy i jakież najsroższe cierpienia
Opłacą krótką rozkosz twojego złudzenia!
Powietrze było świeże, pełne boskich woni.
Barwny rój ptasząt śpiewnie nawzajem się goni.
Kolibry i bengali i papużek krocie
I ptak dyament — strzała o cudownym locie —
W złotych gajach, pod cienieni starożytnej figi
Szczebiotały, latając z łodyg na łodygi.
A trawa się kołysze w jakiś szmer wesoły,
A wokół miodu kwiatów niezliczone pszczoły,
Opuściwszy pracowne swoje ule rojne
Z brzękiem się gromadziły. — I wszędy spokojne,
W aromatach natury po przez lasów tchnienie,
Płynęło nieskończone melodyjne pienie.
Na upojonem sercu lubą przyciskając,
Pocałunkami róże warg jej wysysając,
Sunasepa czarowne śnił — zda się — marzenie
O szczęściu, co mu w sercu włada nieskończenie.