Od okrutnych jęczy cierpień
O Erosie, władco nieba,
O Erosie, władco świata!
Czuwaj nademną, słodki boże! Czyż należy
Czekać mi, póki zima głowę mą uśnieży —
I na zawsze mi róże ogniste rozproszy?
Czarodziejski nektarze, napoju rozkoszy,
Czaro ognia, odrodzeń żądzo gorejąca —
Twoja moc Olimp cały do duszy nam strąca.
Szczęsna, która żyć może i umierać może
Tam, gdzie jej oczy pierwszą obaczyły zorzę —
I która, jako licznych rodzicielka dzieci,
Chwalebnie w ich pamięci zza mogiły świeci.
Lecz czym już nie Helena? Słuchaj mię, przeklęty —
Atryd jest moim mężem — to dom jego święty.
Uchodź — milcz! Ja tak każę. Lecz usta niemieją,
Upadam. — Idź, powiadam! Siły moje mdleją —
Serce mi bić przestaje — i już przed mem okiem —
Czarny Styks zamogilnym wije się potokiem!
O Zeusie — ty dopomóż twej nieszczęsnej córze —
O Pallado, w wysokim władnąca lazurze,
Przybądź — i na promienne otwórz firmamenty
Martwe oczy Heleny! O, ty dniu przeklęty,
Nienawistny dniu jęków, łez i rumowiska!