Strona:Antoni Lange - Róża polna.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

zwolna rozgrzewa moje ciało i robi mi się nad wyraz przyjemnie; chciałbym przez wdzięczność gospodarza uścisnąć, ale sytuacja nie pozwala.
— Przybywam tu w sprawie dyskretnej, osobistej — mówię głosem, jeszcze nieco ochrypiałym z zimna — ale pełnym powagi. — Czy mogę pana prosić o dziesięć minut rozmowy?
— Służę — rzekł gospodarz, prowadząc mnie przez gabinet swój do sąsiedniego pokoju, zapewne kancelarji, sądząc z gromady ksiąg gospodarskich, kluczy, szpicrut, kijów, latarek i t. d.
Przechodząc przez gabinet, ukłoniłem się zdaleka trzem panom, którzy siedzieli przy zielonym stoliku i pewnie z gospodarzem grali w winta. Widocznie grę przerwałem.
— Czem modę panu być użyteczny? — rzekł Gospodarz... — Ale przedtem — dodał — pan jest zdrożony, możeby pan się napił czego gorącego? może pan zechciałby co zjeść?
Jeszcze nie skończył mówić, a już drzwi się otworzyły i służący wniósł tacę z herbatą, koniakiem, przekąskami.
Nie jadłem nic, ale na herbatę i koniak rzuciłem się chciwie — i niemal jednym łykiem ją wypiłem.
Gospodarz przeprosił mię, że pali cygaro, na co mu dałem absolucję, poczem sam zapaliłem papierosa — i, rozgrzany wewnętrznie herbatą i koniakiem, przytem opanowawszy emocję, jaką czułem wobec swego przedsięwzięcia, rzekłem:
— Sprawa moja ma charakter czysto honorowy. Parę miesięcy temu spotkałem się z panem u pewnej damy. Pan mię nie pamięta i ja również twarzy pańskiej sobie nie przypominam, gdyż właśnie pan wychodził, a w przedpokoju było ciemno. Nie reagowałem odrazu dla powodów, których wyłuszczać tu nie-