ne, ciche, pracowite czyste dwojga ludzi wdarła się nagle burzliwa, gwałtowna tragedia, która się zakończyła, musiała się zakończyć jak najżałobniej? Kto zrozumie, jaki był sens istotny tych przeznaczeń? dlaczego stało się tak, a nie inaczej? Dlaczego fatum wybrało na swą ofiarę właśnie tego człowieka i to w chwili, kiedy jego życie miało się rozwinąć w najbujniejszy kwiat wieku męskiego?
Niemasz odpowiedzi. Wiele jest zagadek w życiu, wyższych nad wszelki rozum ludzki.
Pawężyna z Janem żyli tak oddani pracy gospodarskiej, a potem muzyce, czytaniu i zajęciom umysłowym, że nie wiedzieli nic o bardzo bliskich sąsiadach, o Świętokrzyskich, którzy siedzieli w Zielenicach, niedalej, jak pięć mil od Pożaryszcza. Stosunki zielenickie były szeroko znane mieszkańcom tutejszym, ale Pawężowie, którzy tu przybyli zaledwie rok temu — nic o tem nie wiedzieli.
Dopiero — po nieszczęściu — dowiedzieli się o wszystkiem. Zapóźno. Gdyby ich ktokolwiek był uprzedził! Ludzie znali tajemnicę, a przypuszczali też, że i Pawęża ją zna. Podejrzewali go o podłość i odrazu to podejrzenie uznali za prawdę. Kłamliwa przyzwoitość, wprost nieuczciwa grzeczność, kryjąca pod obojętnym uśmiechem zatajoną pogardę, nakazywały wszystkim spokojnie i pobłażliwie przyglądać się temu, co się stało.
W tem milczeniu powszechnem, kiedy właśnie należało krzyczeć jak najgłośniej, stała się rzecz straszliwa.
Musimy więc naprzód poznać, jakie były stosunki w domu Świętokrzyskich, w Zielenicach. Janusz Świętokrzyski był to niegdyś bardzo zamożny szlachcic, który w ciągu lat piętnastu, zanim doszedł czterdziestki, zrujnował się do szczętu, jedno mu tylko zostało: ożenić się bogato. Właśnie też w Zielenicach znale-
Strona:Antoni Lange - Róża polna.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.