kazała Elżbiecie, aby ta ją uczyła muzyki i francuskiego. Po roku nauka ta wydała świetne rezultaty: Teresa mówiła po francusku lepiej od Elżbiety, a do muzyki okazała niepospolite zdolności. Dużo, choć bezładnie, czytała; stąd i zowąd połapała różne wiadomości, kierowana przytem jakimś osobliwym instynktem, tak że mogła wybornie udawać osobę wykształconą.
Zdaje się, że Janusz obiecywał Teresie małżeństwo w razie śmierci żony: ale Elżbieta była to baba strasznie zdrowa; dziw poprostu, że nie miała dzieci.
Janusz i jego kochanka byli skrępowani tylko pod względem pieniężnym, gdyż — bądź-co-bądź — właścicielką majątku była Elżbieta, a choć Teresa, dzięki sprężystej administracji, zdobyła sobie pewne własne źródła dochodów, to jednak sumy te były szczupłe i panowanie Teresy było, koniec końców, połowiczne.
Elżbieta zaś ciągle rozmyślała, jakby się pozbyć tej dziewczyny. Zaproponowała jej posag i małżeństwo z jakimś młodym człowiekiem, mającym przyszłość przed sobą. Od pierwszej chwili wybrała sobie Elżbieta za ofiarę do tej intrygi — młodego Pawężę.
Znała jego szlachetność i łatwowierność i wiedziała, że on jest jedyny może człowiek w okolicy, który nie zna tajemnic zielenickich. I jego matka też nic nie wiedziała.
Pewnego razu zjawiła się w Pożaryszczu, gdzie.czasami po sąsiedzku bywała, i tu poprosiła matkę z synem na poufną konferencję.
— Mam wychowanicę — mówiła — z pochodzenia włościankę, ale więcej wartą od byle szlachcianki. Bardzo wykształcona, dobrze wychowana, rządna, gospodarna, pracowita, oszczędna, rozumna — słowem, skarb. A przytem piękna, jak bogini. Kocham ją, jakby córkę rodzoną, jak siostrę wybraną i chciałabym ją wydać zamąż za uczciwego człowieka. Wiele
Strona:Antoni Lange - Róża polna.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.