Strona:Antoni Lange - Róża polna.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

stwo, i przychodzimy cię ostrzec! — Ach, jak to ładnie z ich strony... — tak sobie pomyślałam i zaraz im podziękowałam. — Serdecznie jestem obowiązana panom, panowie studenci. Cóż mi grozi? powiedzcie, bo się bardzo lękam. — Więc oni znowu: — Jest tu jeden wielki siłacz, atleta z cyrku, który się chwali, że panią porwie i na koniec świata zawiezie! — Aż mię dreszcz przeszedł, gdym to usłyszała: żeby mnie jakiś straszny człowiek porwał i uniósł gdzie daleko, i nie mogłabym zobaczyć się z mamą, ani z ciocią, ani ze Staśkiem, ani z panem Karolem! Więc, oczywiście, tak powiadam: — Ach, jacy wy dobrzy, jacy szlachetni, że mnie ostrzegacie! Uratowaliście mnie od strasznego nieszczęścia! A mama to mi mówiła w Poniewieżu, że pilnuj się — powiada — i czuwaj nad sobą tam, niby w Warszawie, bo tam są ludzie chytrzy i złośliwi, a tymczasem wcale nieprawda! Dusze poczciwe i oddajecie mi rzeczywiście wielką usługę! Przysięgam, że lubię was za to ogromnie, za tę waszą szczerość i złote serce! Już ja wam tego do końca życia nie zapomnę i musimy się zapoznać bliżej: ja was poproszę, to tu przyjdziecie do mnie kiedy na herbatę wieczorem, i ciocia będzie, i panna Eliza będzie — (panna Eliza nagle twarz odwróciła) — i będzie Stasiek, mój brat, i pan Karol, mój narzeczony — a gdy ja z pewnem zdziwieniem słuchałem tego słowa, pośpieszyła dodać — umyślnie tak powiedziałam „mój narzeczony“, żeby im zaimponować, że niby już zamąż wychodzę, ale przecież ja wiem, że pan mnie nie kocha, i że pan wcale nie jest mój narzeczony! I, proszę pana, naraz te chłopcy, jeden naprawo, drugi nalewo, i powiadają: — do widzenia, dziękujemy! — i, sama nie wiem dlaczego, śmiali się bardzo...
Chciałam jeszcze im podziękować i niemało powiedzieć, ale oni zniknęli — i zrobiło mi się smutno. Pomyślałam sobie: szkoda, że tu niema Staśka albo