kami, pełnemi słoneczników. Wieczora gościnni gospodarze śpiewali mi pieśni i grali na bałabajkach.
Widok szerokich bezbrzeżnych pól, z lasami na dalekim widnokręgu, ogromne czerwone księżyce, wiatry już szumiące jesiennym powiewem, ale ciepłe i przyjemne — wszystko to wciąż rzewniejszy budziło we mnie nastrój. Sny ukazywały mi Joasię w coraz piękniejszych, w coraz bardziej anielskich postaciach.
Właściwie nie należy nigdy myśleć o tem, co stracone. Ale czy są na świecie rzeczy bezwzględnie stracone? Oto właśnie, żem nie wierzył w stratę — wspominałem tę moją, wizję rusałczaną.
Zaczynam wierzyć, że nasz kolega, Jan Podobłoczny, który się w ostatnich czasach zajął okultyzmem, ma słuszność. Istnieje zapewne nieświadoma komunikacja dusz na odległość. Przekonałem się, że Elfryda nie przestała myśleć o mnie, choć jeszcze była na mnie rozgoryczona.
Pewnego razu, wróciwszy z chutoru do miasteczka, znalazłem kartę pocztową. Karta była czerwona, a na niej ręcznej roboty akwarelka z podpisem: widok Pogoryszek (lasek, rzeczka, domki, kościołek), zaś poniżej wiersz bezimienny, który przepisuję dosłownie:
Ukochałam w tobie to, co boże,
Twoich marzeń idealny zdrój;
Ukochałam myśli twoich zorzę —
Przewodnią mi gwiazdą był duch twój.
Dziś nie wielbię cię, nie czczę, nie wierzę:
Rzucam święty twej kapłanki próg —
Bo poznałam w tobie jeno.......!
A myślałam, żeś wielki, żeś bóg.
Na boku napisane było jeszcze: Exegi! wielkiemi literami.
Wiersz może niezupełnie jasny i nie wszędzie odpowiadał warunkom prozodji, ale niewątpliwie był to owoc długich rozmyślań i pewnej namiętności. Z pi-