Strona:Antoni Lange - Róża polna.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tam do licha! Leośka umarła? Nagle! Ktoby to myślał! Przyszedł na nią czas! Prędko! Szelma była, bo była, ale miała szyk, co się zowie! i gdyby nie to... Jak to lata płyną! 51! No-no! Ileż to czasu minęło od...
Zaczął rachować w myśli. Dwadzieścia trzy lata! Minęło — jak z bicza trzasł. Miała wtedy 28 lat, on był od niej o ośm lat młodszy. Zbliżał się do pełnolecia — i miał wkrótce być usamowolniony przez opiekę... Chwili tej wyczekiwał z niecierpliwością, gdyż miał otrzymać należną mu po rodzicach sumę 30.000 rubli, o której nieraz marzył cudownie. Co to możnaby zrobić za taką sumę! Czasami roił, aby wyjechać w podróż naokoło świata — i poznać całą kulę ziemską. Albo znów chciał założyć wielką gazetę, któraby miała sto tysięcy abonentów, albo właśnie rzucić się na drogę przemysłową: ufundować pierwszą w kraju fabrykę zegarków, o czem wówczas szeroko pisano. Albo wyjechać na naukę do Hejdelberga czy Paryża: studjowałby naprzykład ekonomję polityczną, albo wstąpiłby do szkoły rzeźbiarskiej. Albo znowu kupić majątek ziemski, albo jeszcze lepiej: przedtem zrobić wyprawę do Monte-Carlo — rozbić bank, z miljonami wrócić do kraju i rozpocząć nową erę życia kulturalnego. Czasami jeszcze dalej unosiły go marzenia: wyjechać do Chin, zreorganizować armję, wyrobić sobie wpływy na dworze bogdychana, przy pomocy wojsk chińskich opanować Syberję, założyć tam samodzielne państwo i stamtąd zaszachować sąsiednie imperjum.
Marzył tak rozmaicie. Wreszcie fundusz spadkowy otrzymał — i po niezbyt długich rozmyślaniach złożył wizytę Leokadji Orczykównie, znanej swego czasu kokocie warszawskiej, jednej z najsławniejszych dam półświatka.
Nie był u niej po raz pierwszy; ona go wtajemni-