dwadzieścia... Zwichnęła moje życie. Gdyby nie ona...
Właściwie pan Seweryn nie wiedział, coby było, gdyby nie ona, ale wyobrażał sobie, że byłoby coś nadzwyczajnego.
Machinalnie odwrócił stronicę dziennika i ujrzał rubrykę: „Ostatnie wiadomości“, niżej zaś tytuł: „Piękny testament“:
„Dnia wczorajszego — pisał „Kurjer“ — zmarła w naszem mieście Leokadja Dunoyer, jedna z najzacniejszych matron, znana szeroko w sferach filantropji. Cały swój znaczny majątek (koło 700.000 rubli) zapisała na cele publiczne, jako to: (tu następowało szczegółowe wyliczenie)“.
Pan Seweryn czytał z pałającą twarzą: mało go obchodzili różni paralitycy, szpitale, sieroty, czytelnie publiczne, ale wstrząsnęło nim i skronie mu zaczęły pulsować, gdy przeczytał ostatni kodycyl testamentu:
„30.000 rubli — Towarzystwu Spraw Bezużytecznych“.
Tu nie mógł już wytrzymać. Jednym haustem wypił ostygłą herbatę; przeczytał raz jeszcze, jakby chcąc się przekonać, czy to nie omyłka, zapalił papierosa i zamyślony wstał z krzesła...
Oko mu błysnęło dziwnym ogniem. Szybko wypalił papierosa i niecierpliwie rzucił go na ziemię. Poczem zaczął szerokim krokiem chodzić po pokoju — ręce włożył w kieszenie — i naraz śmiać się począł głośno i gorzko — tak, iż sam sobie wydawał się Mefistofelesem.
— Naszemu Towarzystwu zapisała 30.000!... Ha-ha! 30.000! Moje — moje trzydzieści tysięcy! Co za ironja! Co za wściekła — przeklęta ironja! Sam djabeł jej to poradził!
I znów chodził po pokoju tam i z powrotem.
Strona:Antoni Lange - Róża polna.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.