Strona:Antoni Lange - Róża polna.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

Bardzośmy się polubili — i tylko wyznaję, że niebardzo byłem pewny co do swoich zamiarów, gdyż chwiały się one wciąż — i bywały czasem wielce poważne, a czasem wielce niepoważne.
Dość powiedzieć, że dwa dni temu posłałem jej pocztą miejską list następujący (aby nas nie rozumiano, korespondowaliśmy po węgiersku):
Legedesb lelkem! Ked. Hat órakor — Bécs paljaudvaron. Csokolom. Széretlek.
Poczem następował zygzak, oznaczający moje nazwisko.
W przekładzie list ten powiada:
— Najsłodsza duszo moja! Wtorek — o godzinie szóstej — na dworcu Wiedeńskim. Całuję ciebie. Kocham ciebie.
Była to już czwarta nasza schadzka. Trzy poprzednie trwały po dwie godziny — i w sercu mem pozostawiły rozkoszne wspomnienie.
Trzeba pamiętać, że Ilona musiała bardzo dyplomatycznie zachowywać się u państwa Mirkowskich, gdyż bardzo dbała o pozory i nie chciała narażać swej opinji. To też pierwiośnie naszego romansu rozwijało się powoli i wśród tysiąca niebezpieczeństw.
Pomimo przeszkód niesłychanych, pierwsze nasze spotkania cudownie się udały. Mniej więcej raz na tydzień. Za pierwszym razem przyniosła mi heljotrop, za drugim — tuberozę, za trzecim różę herbacianą. Ale czwarta — wczorajsza schadzka! Bogowie, jakież popełniłem grzechy, żeście mnie tak pokarali!
Siedziałem w domu i kończyłem artykuł do „Kokardy“. Była godzina kwadrans na szóstą. Miałem zamiar na dwadzieścia przed szóstą wyjść z domu. Robota moja była gotowa. Zacząłem więc powoli się kostjumować, aby być gotowym do walki o tę godzinę szczęścia. Miałem zamiar wyjść zaraz i wstąpić gdzie na koniak.