Naraz zadzwoniono. Otwieram: wchodzi pan Jerzy N. ze swą olbrzymią małżonką — oboje ludzie najmilsi, ale tak nie w porę...
— A bodajaście zapadli się w ziemię — pomyślałem w duchu, zarazem głośno mówiąc:
— Co za miła niespodzianka! Jakżem szczęśliwy! Czemuż mam przypisać ten zaszczyt?
Jako nieżonaty, bardzo rzadko bywałem rewizytowany, zwłaszcza przez panie. Sądziłem, że musiało zajść coś ważnego.
— Proszę, niech pani pozwoli! — Chciałem zdjąć burnus pani Jerzowej, ale ta, kołysząc małą główkę na wielkim korpusie, świegotliwym głosem rzecze:
— Dziękuję panu. My tylko na minutę...
Odetchnąłem. Spojrzałem potajemnie na zegarek: wpół do szóstej.
— Panie Walery — uroczyście zwróciła się do mnie pani Jerzowa — przychodzimy tu do pana, a właściwie ja przychodzę w pańskim interesie. Rzecz nieodwołalna: żenię pana z panną Klementyną. Jutro będzie u nas obiad — musi pan być koniecznie...
Omało com nie chwycił rewolweru do ręki.
— Klementyna — obiad — jutro — muszę być.
— Już — już nieprzytomny! Olśniony! Kocha się... Dawno już to przeczuwałam...
— Ja też się domyślałem — basem śmiać się począł pan Jerzy, który obok swej żony wyglądał jak przecinek. — I radzę, żeń się — żeń co prędzej... Klimcia — powiem panu do ucha — ma 15.000 rubli. Ale pan może kochać się bezinteresownie...
— Proszę cię, Jerzy, przestań! Nie rozumiesz zupełnie uczucia. Trywialnie stawiasz całą kwestję. Cóż pan powie, panie Walery?
— Kiedy ja nie wiem. Ja wcale nie kocham tej panny — nie mam zamiaru się żenić.
— Cóż to znowu? Czemu pan ukrywa swoje
Strona:Antoni Lange - Róża polna.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.