Strona:Antoni Lange - Róża polna.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

uczucia? To nieładnie. Może to niedelikatnie wdzierać się w tajemnice pańskiego serca, ale my tacy panu życzliwi.
— Bardzo życzliwi — podchwycił Jerzy.
— Nie przeszkadzaj, Jerzy.
— My coś wiemy o panu... (Co oni wiedzą! lIka!). Pan Klimci nieraz dawał do poznania...
— Nigdy w życiu — nie przypominam sobie — zaprzeczam temu (pięć minut po wpół do szóstej).
— Ależ jaki pan dziwnie rozstrojony! Boże, ci zakochani! Przecież my jesteśmy panu życzliwi. Taka żona — to skarb, prawdziwy skarb...
— Zapewne, skarb!
— A no, widzi pan! Pierwszy raz jestem u pana i odrazu widać — kawaler! (Niepodobna wyrazić, ile pogardy było w tem słowie). Kto panu robi porządki? Stróżka, czy przychodząca? Zresztą to wszystko jedno. Kurz na meblach, pokój źle zamieciony, pajęczyna na suficie, lampa zakopcona, łóżko nie posłane, jak należy... A tu na biurku — popiół, kruszyny, szmatki papieru, stearyna! Co za bezład! Nie, mój panie, pan powinien się ożenić...
— Może — może.
— Zresztą nie będę już nic o tem mówiła, bo widzę, jakby to pana żenowało... Ale (z przymileniem) we czwartek pan u nas będzie?
— Nie odmawiam — z przyjemnością. (Dziesięć po wpół do szóstej! A bodaj was pokręciło!)
— A co pan sądzi o ostatniej powieści Arbuza?
— Genjalna! cudowna! nadzwyczajna!
— Pan chyba żartuje. Przecież to wprost upadek talentu, rzecz bardzo słaba.
— Istotnie. Dzieło kretyna — ramolli — idjota! (Zamorduję!) Zresztą nie czytałem.
— A to niechże pan tak mówi. J a pozwalam sobie mieć o tej powieści takie zdanie (i tu zaczęła mi