Strona:Antoni Lange - Róża polna.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

że musiał przyjechać. Prawda, że właściwie ani Emilja ani ten jakiś Łącki nic mię nie obchodzi; że to jest daleka umarła przeszłość: ale, bądź-jak-bądź, gniew mój przeciw temu człowiekowi albo raczej przeciw samemu sobie — dręczył mię nieustannie i domagał się zaspokojenia. Postanowiłem w jakikolwiek sposób znaleźć Łąckiego i należycie się z nim rozmówić.
Trzeba szczególnego zdarzenia, że tego wieczora znalazłem w Kurjerze, w rubryce „Osobiste“ wiadomość: Pan Hieronim Cezary Łącki przybył do Warszawy.
Oczywiście, nie mógł to być inny Łącki, tylko ten, o którym mówiła maska. Jakaś znakomitość. Nawet Kurjer wspomina o jego przyjeździe do Warszawy, jako o ważnem zdarzeniu. Człowiek sławny — to dla kobiety zawsze coś nęcącego. Niewątpliwie od czasu tej znajomości zachowanie się Emilji względem mnie zupełnie się zmieniło. Teraz widzę to wszystko jasno i dokładnie. Człowiek sławny i bogaty — opętał ją bardziej niż ja, mało sławny i mało bogaty. Dowiadywałem się o Ląckiego na mieście. Łąccy — jest to rodzina liczna, na różnych stanowiskach, zamieszkała w różnych okolicach kraju.
Ale kto jest Cezary Hieronim?
— Jeden z najzamożniejszych obywateli w swoim powiecie. Delegat Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego w N., prezes Towarz. meljoracyjnego, założyciel cukrowni w K. i t. d.
Słowem figura. Muszę się z nim zobaczyć. Muszę z nim pomówić na serjo. Muszę go kategorycznie zapytać, dlaczego, jakiem prawem i w jakich zamiarach bywał u Emilji.
Ale może to nie on? — Trzeba rzecz zbadać dokładnie. Zawołałem posłańca miejskiego i, obiecawszy mu trzy ruble nagrody, dałem mu zlecenie, aby ob-