Strona:Antoni Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1924).djvu/28

Ta strona została przepisana.

Radkiewicz samego siebie przy sterze, a w oddali jakieś połyski, jakieś drogie, ukochane widma, postaci i twarze; uszu jego doszły odgłosy znajomej, swojskiej mowy, echa piosnki rzewnej, dzwony kościołów i cichy szmer żyta.
— Tam, tam, tylko tam żyć lub umierać! — krzyknął i powrócił do mogiły Lindensztadta, długo wpatrywał się w nią, jakgdyby chciał dojrzeć twarz zmarłego i jego zimne, zawsze niebieskie oczy.
— Dopłynę! — szepnął i rękę do nieba wyciągnął.
Zbliżył się do krzyża i nożem zaczął wycinać literę po literze. Nareszcie skończył, odstąpił o krok i odczytał

„Fin nie dopłynął, Polak — dopłynie.“

W parę tygodni potem „Nadzieja“ z jedynym już pasażerem, płynęła po Oceanie, trzymając się samego brzegu i częściej zatrzymując się, gdyż Radkiewicz po kilku bezsennych, uciążliwych dniach morskiej podróży, był zmuszony wypoczywać. Opłynął półwysep Samojedów, przeciął południowy wąski koniec zatoki Karskiej i płynął już w pobliżu północnego brzegu Europy przez morze Karskie i Barentsa. Parę razy widział statki cudzoziemskie, które uprawiały w pobliżu Murmańskiego brzegu połów sztokfiszów i śledzi, a te spotkania szaloną radością napełniały jego serce. Kilkakrotnie doganiały go